Delikatna melodia wybudziła Mayę ze snu. Przetarła zaspane
oczy i spojrzała w dobrze jej znane źródło dźwięku. Na kolanach Tess spoczywała
pozytywka. Baletnica w tanecznej pozie powoli się kręciła. Słońce delikatnie
odbijało się od złoceń na pozytywce. Tess wpatrywała się w nią z uciechą,
wsłuchiwała się w delikatne nuty, jakby nigdy nie słyszała niczego
piękniejszego.
- Dostałam ją od babci na moje dziesiąte urodziny.
Maya oparła się na łokciu i zrzuciła z siebie kołdrę.
Rudowłosa się wzdrygnęła i zamknęła szkatułkę. Melodia ucichła.
- Możesz ją wziąć jeśli chcesz – zaproponowała.
- Dziękuje, ale nie mogę. – Tess odłożyła pozytywkę i
zwiesiła głowę.
- Owszem, możesz.
Maya wyszła z łóżka i podeszła do niej. Wzięła pozytywkę i
podała ją Tess.
- Chcę, żebyś ją wzięła – powiedziała.
- Ale… – Nie dokończyła, gdy Maya popatrzyła na nią
stanowczo. – Dziękuję, jest piękna.
- Cieszę, że ci się podoba.
Zapadła chwilowa cisza.
Zapadła chwilowa cisza.
- A tak z innej beczki. Z racji, że po jutrze wyjeżdżamy,
Glenda dała wszystkim wolne. No i jest wspólny wypad do miasta, żeby trochę się
poszwędać, a wieczorem pójść do miejscowego klubu.
- Zayn też będzie?
- Z Molly – zaśmiała się.
- No to zapowiada się ciekawy wieczór.
Maya uśmiechnęła się i biorąc ze sobą ubrania, ruszyła do
łazienki. Wzięła szybki, zimny prysznic, przebrała się i zeszła do kuchni.
Wyciągnęła jajka, mąkę i owoce, które wpadły jej pod rękę.
Ubiła białka, potem dodała żółtka, a na końcu do masy dodała przesianą mąkę.
Pomieszała w zmyśleniu i wlała zawartość na patelnię, którą wcześniej wyjęła. W
między czasie pokroiła banana, jabłko, gruszkę i dorzuciła jeszcze maliny.
Przewróciła omlet na drugą stronę, a po chwili zrzuciła go na talerz. Dodała
owoce i ładnie zwinęła. Wlała sobie szklankę mleka i usiadła przy stole,
zajadając się smakołykiem.
- Nie wiedziałam, że umiesz gotować.
Pani Greer weszła do kuchni i usiadła koła Mayi. Uśmiechnęła
się promiennie.
- To tylko omlet – odparła. – Mogę pani zrobić. Zostało
jeszcze ciasta.
- Jeśli to nie problem to poproszę.
Maya uśmiechnęła się, wstała od stołu i wzięła się za się za
smażenie drugiego omletu. Stała plecami do pani Greer.
- I jak ci się tu podoba? – zagadnęła ją kobieta.
- Jest naprawdę bardzo fajnie, a państwo Lightwood są
wspaniali – odpowiedziała przewracając placek. – Jak byłam mała to mieszkałam z
rodzicami na wsi. Może dlatego mi się tak tutaj podoba.
Maya zrzuciła omlet z patelni i dodała owoce. Podała przysmak.
- Dziękuje. Cieszą mnie twoje słowa – stwierdziła. – A jak relacje z tatą?
Dziewczyna usiadła na swoje miejsce i na chwile zapatrzyła
się w swój talerz. Nagle odechciało jej się jeść, co nie umknęło uwadze
Margaret.
- Rozmawiałam z nim ostatnio i wszystko u niego dobrze - skłamała.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Nie chciała o tym rozmawiać.
Ostatnio już i tak za często okazywała słabość, a jak myślała o tacie to
ściskało ją w żołądku.
- To może porozmawiamy o wypadku. Tata wspominał, że przez
pewien czas chodziłaś do psychologa – zaczęła spokojnie. – Na początku
chciałam, abyś się przyzwyczaiła do nowego miejsca i poukładała trochę myśli. A
teraz uważam, że to dobry moment na rozmowę.
Maya milczała. Nie wiedziała zbytnio co powiedzieć.
- Jakie są twoje odczucia do tamtego incydentu?
- Jest mi wstyd – odparła i zwiesiła głowę. – Mam ogromne
poczucie winy. To nie powinno się w ogóle wydarzyć. Chciałabym cofnąć czas, ale
nie mogę. I … nienawidzę się za to - odparła pośpiesznie.
- A nie powinnaś – uśmiechnęła się krzepiąco. – To był
wypadek i z pewnością nie z twojej winy.
- Ale gdybyśmy się nie pokłócili, gdybym coś zrobiła, to ten
człowiek nadal by żył.
- Może tak, może nie. Nie wiesz tego i nie powinnaś tego
rozpamiętywać. – Złapała Mayę za rękę i spojrzała jej w oczy. – Jesteś dobrą,
miłą, piękną dziewczyną. Nie pozwól, aby przeszłość tobą zawładnęła.
- Jestem odpowiedzialna za śmierć czyjejś osoby. Nie da się
tego wymazać gumką.
- Nie karzę ci tego wymazywać – westchnęła delikatnie. – Nie
możesz już nic zrobić, a tkwiąc ciągle w tamtym momencie robisz krzywdę samej
sobie, a ciągle to kalkulując nie przywrócisz temu człowiekowi życia. Wyciągnij
z tego wnioski i zrób coś dobrego.
Po policzku dziewczyny spłynęła łza, którą Margaret starła
wierzchem dłoni. Maya wpatrywała się w kobietę. Była jej bardzo wdzięczna.
Potrzebowała tej rozmowy. Potrzebowała wydusić z siebie słowa.
- Boże, kiedy ja się tak rozrosłam?
Maya wpatrywała się w swoje odbicie. Co chwila dźgała się po
ciele.
- Nie wiem o co ci chodzi, przecież jesteś zgrabna – mruknęła
Tess.
Tess od dziesięciu minut leżała, aż Maya w końcu się ubierze,
lecz ta stała w samej bieliźnie z niezadowoleniem na twarzy.
- Zgrabna! Faluje wszędzie jak roztopiony żelek – odparła i
na znak, że ma rację poruszała nogą i dźgnęła się w udo, które zdaniem Tess
było idealne.
- Masz nieuzasadnione kompleksy. Chciałabym mieć takie ciało.
Maya westchnęła niezadowolona. Stanęła bokiem do lustra i
spojrzała na swój brzuch. Idealny nie był. Wciągnęła go, a po chwili wydęła.
Dźgnęła ciało palcem.
- Zaraz cie siłą ubiorę jak zaraz nie przestaniesz –
ostrzegła Tess i oparła się na łokciach.
- Dobra, już dobra – mruknęła Maya i sięgnęła po ciuchy.
Włożyła pośpiesznie dżinsy-biodrówki, nałożyła białą bluzkę,
a na to błękitną koszulę z rękawem ¾ i kieszonkami na dekolcie. Włożyła swoje
ulubione białe baletki z ćwikami, zapięła naszyjnik od babci, a włosy spięła w wysokiego
kucyka.
- Zadowolona? – spytała stając przed Tess.
- Prawie – odparła i wstała z łóżka.
Tess podeszła do Mayi i usadowiła ją na łóżku, a sama
podeszła do półki i wzięła kosmetyki.
Zrobiła Mayi delikatny makijaż, podkreślając jej brązowe oczy, długie
rzęsy i pełne usta. Policzki musnęła delikatnie różem i uśmiechnęła się z
zadowoleniem.
- Teraz jest wspaniale.
- Dziękuje.
- To była przyjemność.
Tess odłożyła kosmetyki i w tym samym momencie coś odbiło się
od okna. Maya podeszła do niego i
zobaczyła na podwórku Conora i Harrego, który celował kamykiem w okno.
Zamachnął się i rzucił. Gdyby nie byłoby szyby trafiłby Mayę w nos.
Dziewczyna otworzyła okno.
- Idziecie? – zapytał Harry z wyczuwalnym zniecierpliwieniem.
- Właśnie schodzimy – odpowiedziała i zamknęła okno. –
Cierpliwości – mruknęła do siebie.
Dziesięć minut później byli w drodze. Za kierownicą siedział
Harry, Conor obok, a Maya z Tess na tylnych siedzeniach. Jechali w milczeniu. Z
radia leciała jakaś melodia, do której Harry co rusz dołączał, tak jakby jechał
sam samochodem. Nieraz Mayi chciało się śmiać, ale się powstrzymywała. Nie
sądziła, że Harry brzydko śpiewał. Wręcz przeciwnie. Miał bardzo ładny głos, a
chrypka, która ostatnio go prześladowała dawała ciekawy efekt.
Po dziesięciu minutach dojechali na miejsce.
Harry zaparkował samochodem przed centrum handlowym, gdzie
czekali na nich Molly, która była uwieszona na Zynie, Niall, który zajadał się
ciastkami Oreo, i Liam, który grał w łapki z Rufusem.
Maya wysiadła razem z resztą z samochodu i spojrzała
przelotnie na Tess, która nie była zadowolona widokiem Molly. Wszyscy się ze
sobą przywitali, ale Tess z Zaynem machnęli tylko do siebie rękoma, jakby nic
ich nie łączyło.
- To od czego zaczynamy? – spytał Rufus.
- Ja muszę wpaść do butiku na drugim piętrze, więc znikam –
oznajmiła Molly i pocałowała Zayna.
Tess się lekko rozluźniła i patrzyła jak dziewczyna znika za
drzwiami do centrum. Popatrzyła na Zayna i lekko się uśmiechnęła.
- Może najpierw coś zjedzmy – zaproponował Niall, na co Harry
się zaśmiał.
- Dopiero co skończyłeś jeść ciastka – powiedział.
Niall nic nie odpowiedział.
- Może kino – zaproponował Rufus. – Podobno grają coś z
Robertem De Niro.
- Nie możemy, zapomniałeś? – wtrącił Conor.
- Aha. No tak – mruknął.
- A nie lepiej tak jak zawsze? – odezwał się Harry. –
Rozdzielamy się i za dwie godziny wszyscy spotkamy się w tym samym miejscu co
zawsze, zjemy coś, może coś się wymyśli i na imprezę.
- Jestem za – poparł go Liam.
Reszta także kiwnęła głową.
I nagle wszyscy się rozproszyli. Niall z Liamem poszli w
stronę, gdzie niedawno zniknęła Molly, Harry poszedł wzdłuż ulicy i zaraz
zniknął w jakiejś uliczce, Tess poszła
do Zayna i razem zniknęli w kawiarni. I został ona, Conor i Rufus.
Maya spojrzała na Conora, ale po chwili się odwróciła i
weszła do centrum handlowego zostawiając chłopaków samych.
Szła przed siebie nie wiedząc zbytnio co ma ze sobą zrobić.
Oglądała każdą witrynę sklepową, ale nie miała ochoty nic kupować. Zastanawiała
się dlaczego nie mogli pójść do kina.
Po piętnastu minutach trafiła na sklep z artykułami
malarskimi. Uśmiechnęła się do siebie i weszła do środka. Wewnątrz leciała
cicho muzyka klasyczna, można było wyczuć zapach różnorodnych farb. Doszła do
działu z gotowymi obrazami, nadrukami. Podeszła do półki z fototapetami i
zaczęła przeglądać. W końcu natknęła się na jeden z Audrey Hepburn. Bez namysłu
wyjęła fototapetę i zwinęła w rulonik, idąc w stronę kasy. Zapłaciła i
zadowolona wyszła ze sklepu.
Maya uwielbia Audrey Hepburn. W swoim pokoju, kiedy mieszkała
jeszcze z tatą namalowała jej podobiznę. Zajęło jej to tylko dwie godziny, a
końcowy efekt był zniewalający. Pierwszy raz tak zaszalała z barwami. Ale co
poradzić? Uwielbia tę kobietę. Rzymskie wakacje oglądała ze sto razy, jak nie
więcej. Nie licząc reszty filmów z jej udziałem. Miała sentyment do starych
produkcji.
Nagle przystanęła wyrwana z zamyśleń.
- Cholera – warknęła. – „W tym samym miejscu co zawsze” -
zacytowała
Zerknęła na zegarek. Zostało jej jeszcze półtorej godziny.
- Czyli gdzie? – mruknęła niezadowolona sama do siebie.
Z tego wszystkiego zapomniała, gdzie mają się spotkać. Co
teraz, pomyślała. Przecież nie będzie się szwędać po całym mieście. Reszta może
być wszędzie.
Wróciła do miejsca, gdzie zaparkowali samochód. Jak się
spodziewała – nikogo nie było.
Zwiniętą fototapetę wzięła pod pachę i ruszyła ulicą. Nie
będzie siedzieć bezczynnie na parkingu przez ponad godzinę. To niedorzeczność,
pomyślała.
Miasto było ładne i czyste. Było dużo ludzi zważywszy na to,
że była sobota. Na ulicy przez którą szła były różne sklepy i kamienice
mieszkalne. Co chwilę przejeżdżał jakiś samochód. Maya minęła muzeum, sklep
spożywczy, aż w końcu trafiła na mały parczek. Podeszła do ławki i usiadła,
wystawiając twarz do słońca.
Siedziała tak dłuższą chwilę przyglądając się spacerującym
ludziom. Jak na razie mogła stwierdzić, że dzień mija pozytywnie.
Nagle zobaczyła
Harrego idącego z wielkimi, wypchanymi torbami. Maya zmarszczyła brwi i
przyjrzała mu się dokładnie. Uśmiechał się od ucha do ucha, jakby wygrał na
loterii. Dziwne, pomyślała.
Wstała i bez namysłu ruszyła za nim.
- Co ty knujesz, Styles? – mruknęła do siebie.
***
Witajcie Moi drodzy.
Przepraszam! Jejciu…. Jestem na siebie cholernie zła za tak
wielkie opóźnienia. A wszystko przez koniec semestru. Musiałam podciągnąć
oceny, żeby były przyzwoite. Cóż, trzeba jeśli się chce czerwony pasek. Mam
nadzieję, że mi wybaczycie.
Mam dla was nowy rozdział, w którym może szaleństw nie ma,
ale to jest wprowadzenie do pewnych sytuacji, o których dowiecie się czytając
następny rozdział. Będzie więcej Harrego niż zwykle, będzie impreza i trochę
się wydarzy, ale to później.
A także mam zaległości na niektórych waszych blogach.
Wszystko niebawem nadrobię : ) I oczywiście chciałabym wam podziękować za 6
tysięcy wyświetleń i 26 obserwatorów. Yey!! Aż mam ochotę potupać nóżkami….
Tup…tup…tup… Jesteście wspaniali. Dziękuje!
Kocham Was mordki. Jeszcze raz przepraszam. No i do
napisania.